Naszego papieża spotkałem osobiście w 1993 r. w czasie jego pielgrzymki do Ugandy. Byłem w tym czasie klerykiem odbywającym swój staż apostolski we wspólnocie Ojców Białych u stóp Gór Księżycowych w mieście Kasese w zachodniej Ugandzie. Misjonarze Afryki pomagali budować nowo powstałą diecezję Kasese, a nasza wspólnota opiekowała się parafią katedralną wraz z jej stacjami dojazdowymi.
Początkowe plany zakładały, że papież w zachodniej Ugandzie miał odwiedzić większe miasto Mbarara, które było siedzibą starszej kościelnej metropolii. W ostatnim momencie cel pielgrzymki został zmieniony na moją diecezje, na parafię w której poznawałem mój chleb misyjny. Okazało się, że watykańskie służby bezpieczeństwa zakwestionowały lotnisko w Mbarara. Uganda była krajem, który w tamtym czasie powoli wychodził z wojny domowej, a tamtejsze lotnisko nigdy nie było do końca sprawdzone jeśli chodzi o miny. W ten sposób na szlaku papieskiej pielgrzymki znalazła się moja misja w Kasese. A dla mnie młodego kleryka był to przejaw Bożej łaski.
Brałem udział w budowaniu ołtarza polowego na parafialnych polach za katedrą. Sceneria ołtarza opierała się plecami o wysokie góry, natomiast przed ołtarzem rozciągał się widok na równinę tektoniczną z zieloną afrykańską sawanną, jeziorem Edwarda i parkiem narodowym Królowej Elżbiety pełnym dzikich zwierząt i ptaków.
Moje spotkanie z papieżem było bardzo proste i bez jakichś ceremoniałów. Papież gdy przyjechał i wysiadł z papa-mobile, zaczął witać się z miejscowymi biskupami i dygnitarzami. Następnie podchodził do najbliższych sektorów dotykając i błogosławiąc ludzi, szczególnie chorych i kalekich. Podszedł też do sektora zajmowanego przez księży, w którym i ja się znajdowałem ubrany w białą gandhurę, strój ojca białego. Cisnęły się do niego tłumy, każdy chciał być najbliżej papieża, go dotknąć, pozdrowić. Aby się dostać do papieża, wyciągnąłem z rękawa wielki atut. Byłem jedyna osobą w wielkiej rzeszy ludzi, który znał język polski. Pozdrowiłem go po polsku: „Szczęść Boże Ojcze Święty!”. Papież się zatrzymał i torując sobie drogę, podszedł do mnie. Spojrzał na mnie, a swoją dłoń skierował w kierunku mojej głowy, czule dotykając mojego podbródka. Zapytał mnie skąd pochodzę? Byłem kompletnie przejęty emocjami i zmieszany. Odpowiedziałem mało inteligentnie: „Z Polski.” Papież, uśmiechnął się i powiedział: „No tak, to akurat to ja już wiem”. Zdałem sobie sprawę, że moja odpowiedź była głupiutka i poprawiłem się: „Z Przemyśla.” Nie było czasu na wiele więcej, odrywając swoją rękę od mojego podbródka zmierzył mnie swoim spojrzeniem i mnie pobłogosławił i odszedł do zakrystii aby przygotowywać się do Eucharystii.
Nie do końca zdawałem sobie sprawę z znaczenia tej ulotnej chwili, kiedy święty papież, zatrzymał się na polskim klerykiem ojców białych gdzieś w dalekiej Ugandzie. Sama łaska, że tego roku odwiedził jakby moją własną misje do której zostałem posłany. To jego dotknięcie i błogosławieństwo ciągle mi towarzyszy. Nie oddał bym go za żadne skarby świata.
Przed uroczystością miałem małą rozterkę, gdyż tego samego dnia wieczorem w ambasadzie watykańskiej w Kampali odbyło się spotkanie z polskimi misjonarzami pracującymi w Ugandzie. Ze względu na odległość 423 km, podróży, która w tamtym czasie trwała około 10 godzin, musiałem wybierać. Jechać na spotkanie z papieżem do nuncjatury, czy zostać i oczekiwać Ojca Świętego na swojej misji? Chociaż z relacji wiedziałem, że każdy Polak w ambasadzie miał osobiste 2-3 minuty z Jan Pawłem II, to ja dobrze wybrałem.
Byłem dość blisko ołtarza. W czasie Eucharystii papież wypowiedział kilka pozdrowień w lokalnych językach lukonjo i rutoro. Był wspaniałym obserwatorem, patrzył na tańczących ludzi ubranych w tradycyjne stroje, wsłuchiwał się w rytm afrykańskich pieśni i instrumentów. Swoim wzrokiem ogarniał piękno afrykańskiej scenerii.
Zarazem jednak kiedy się modlił, robił to w pełni. Miał dar koncentracji, potrafił się wyłączyć od całego zgiełku, poświęcając całe swoje serce Panu Bogu w modlitwie składając najświętszą ofiarę.
Jak trwać na Eucharystii przy Jezusie mimo tylu zewnętrznych rozproszeń. Dla mnie osobiście, dzięki św. Janowi Pawłowi II, ofiara Mszy świętej jest wyzwaniem do skupienia, modlitwy, skoncentrowania się na tym co najważniejsze. W pewnym sensie to spotkanie z Ojcem Świętym zaprasza mnie do łączności duchowej ze św. Janem Pawłem II poprzez każdą Eucharystię.