#AKM DZIEŃ 15. Niewypał

Plan był doskonały, tylko że mamy rok 2020 i plany raczej nie wypalają ????

Na przykład już na samym początku, zgłoszenia w styczniu, każdy się zastanawia czy da radę pojechać na doświadczenie. Czy może poświęcić tyle czasu, czy dostanie urlop w pracy czy da radę finansowo? Dużo niewadomych, ciężko przewidzieć, szanse nikłe, ale z wiarą wysyła się zgłoszenie. Zarząd wybiera kilkanaście osób. To całkiem sporo. Racjonalnie szacując nie uda nam się wszystkim zgrać, a tak wspaniale byłoby pojechać razem! Więc się modlimy o niemożliwe, bo Pan Bóg jest w tym mistrzem. I przyszedł wirus. Miała być Jerozolima, Tanzania (wspaniale, prawda?), a w zasięgu pozostał Lublin… czyli cud! O wiele łatwiej z podróżą i całą logistyką wyjazdu. Tylko czy ludzie nadal będą chcieli jechać? Przecież to zdecydowanie mniej atrakcyjne. Ale nie dla AKMu! Oczywistym jest, że pierwszym terenem misyjnym jest nasze serce, a misja rozpoczyna się bardzo blisko. Tak więc grupą 15 osób wyruszyliśmy na dwutygodniowe doświadczenie misyjne, po raz pierwszy w Polsce. Jeśli ktoś śledził naszego bloga, nie ma wątpliwości, że nie próżnowaliśmy. Mamy za sobą dwa tygodnie intensywnej pracy na działce, często w upale, mnóstwo spotkań z misjonarzami, dzielenia się świadectwem oraz życia we wspólnocie na wzór pierwszych chrześcijan. Nasze idealne, dalekie plany, zostały zastąpione lepszymi. Chwała Panu!

I dzisiejszej nocy też miałobyć tak pięknie. Całonocna adoracja, każdy po pół godziny, sam na sam z Chrystusem <3 ach! Jacy my pobożni…
Problem w tym, że nie wszyscy usłyszeli swój budzik, ktoś zaspał, czasami siedzieliśmy parami, totalny misz-masz. No trudno, najważniejsze, że Pan Jezus nie był ani przez chwilę sam ???? Gdy ostatnia osoba skończyła adorację, rozpoczęliśmy Mszę św, by zatrzymać Go w naszych sercach. Potem szybkie śniadanie, podsumowanie, pakowanie, sprzątanie, układanie, pożegnanie i jazda na peron. Na wszystko mieliśmy trochę ponad 4 godziny, więc tempo było zawrotne, na szczęście udało się zdążyć na pociąg. Podróż do Poznania trwała ok 7 godzin, w tym czasie rozmawialiśmy, opowiadaliśmy o swoich odczuciach i jedliśmy obiad z McDonalda, który podrzucił nam na stacji znajomy Filipa. U końca naszej podróży, na dworu, czekali na nas Andrzej i Jacek, zrobiliśmy ostatnie zdjęcie i patrzymy, a w naszą stronę idzie Padre! Nasz opiekun! No to jeszcze jedno zdjęcie, tym razem naprawdę ostatnie…

I tak o godzinie 19, nasza podróż dobiegła końca. Pojawia się trochę nostalgii, ale się nie smucimy, tylko cieszymy, że to wszystko się wydarzyło. Byliśmy jak Hobbici, pojechaliśmy tam i z powrotem (wte i wewte), wróciliśmy z nowym bagażem doświadczeń misyjnych, bardziej oszlifowani. Mamy nadzieję, że przed nami następne. Pewnie znowu będziemy myśleć:

Czy starczy nam ufności
by nie utonąć w wątpliwości?
16 perełek z oceanu miłości
BO JA WAS KOCHAAAAAM
BO JA WAS KOCHAAAM!!! – ojojoj a co to się wkradło? Znowu wirus?

Wracając do czytelników.
Jeśli zastanawiacie się czy jesteśmy zmęczeni? Odpowiedź brzmi: tak.
Czy wypaleni? Nie! Bo wypełnia nas Duch Św, a naszym zadaniem jest podtrzymywanie misyjnego ognia.
W takim razie czy misja kiedyś się kończy? Tak, ale jeszcze nie teraz do mety trochę zostało – jesteśmy młodzi – lecimy dalej, bo
w dobrych zawodach występujemy.
Biegu na razie nie kończymy.
Wiary strzeżemy.
Amen!

Królową mnie zwą,
ale czymże jest Królowa bez pereł?

Kłaniam się nisko,
A-M.D.(g)